We wsi Jawornica pod Lewinem żył sobie pewien ubogi chłopak nazwiskiem Jakub Wymertałek. Pracował w młynie u bogatego młynarza, a że był sympatyczny i przystojny zwróciła na niego uwagę piękna młynarzówna Hanka. Młodzi bardzo się pokochali. Cóż z tego! Stary młynarz, gdy się o tym dowiedział, wpadł w straszny gniew i wypędził Jakuba.

– Ruszaj – wołał – gdzie cię oczy poniosą, a gospodarską córkę wybij sobie z głowy, chudopachołku!

Dopiero zaklęcia i łzy Hanki zmiękczyły trochę jego serce.

– Możesz zresztą wrócić tu kiedyś – rzekł na koniec – ale nie wcześniej, aż zbierzesz tyle pieniędzy, żebyś mógł pół młyna ode mnie odkupić!/span>

Z ciężkim sercem ruszył w świat Wymertałek. Pracował ciężko, lecz powiodło mu się nad podziw. Już po kilku latach zebrał potrzebną sumę. Ale znów doświadczył go los. Zły kolega ukradł mu wszystkie oszczędności i zbiegł. Bez wielkiej nadziei na odzyskanie swych pieniędzy ruszył za nim w pogoń Wymertałek. Wieczorem, gdy zmęczony odpoczywał w gospodzie, uwagę jego zwrócili trzej cudzoziemcy. Byli to Flandryjczycy. Jakub wdał się z nimi w rozmowę, a gdy przybysze dowiedzieli się, że pochodzi z Kłodzkiego, jęli go wypytywać, czy nie słyszał o miejscu zwanym Złotą Sztolnią.

– Choćby z zawiązanymi oczami mógłbym tam iść – zaśmiał się Jakub.

Cudzoziemcy bardzo się uradowali. Czas jakiś rozmawiali jeszcze wesoło, a następnie wszyscy ułożyli się do snu na wiązkach słomy. Zasnął też zmęczony Wymertałek. Ale jakież było jego zdziwienie, gdy przebudziwszy się rano zobaczył, że znajduje się wraz z towarzyszami wczorajszej wieczerzy w lesie nie opodal Złotej Sztolni. Cudzoziemcy już nie spali. Jeden z nich wyjął z sakwy wielką czarną księgę i rzekł:

– No chłopcze! Prowadź nas teraz do tej Złotej Sztolni, a nie pożałujesz tego!

Złota sztolniaWkrótce stanęli na miejscu i po pniu ściętego drzewa opuścili się w głąb skalnej rozpadliny. Na zaklęcia czytane z czarnej księgi otwierały się przed nimi kolejne ściany, ustąpił z drogi straszny, czarny brytan o piekielnym spojrzeniu zielonych ślepi, rozwarły się potężne spiżowe podwoje. Weszli do ogromnej sali, w której leżały stosy złota. Wszyscy napełnili nim swoje sakwy podróżne, zachowując cały czas grobowe milczenie, gdy wtem przerażony Wymertałek spostrzegł jakąś postać ludzką. Człowiek ten siedział z głową wspartą na ręce i spał. Flandryjczyk z czarną księgą w ręku nakazał milczenie groźnym gestem i wyprowadził wszystkich z powrotem na powierzchnię tą samą drogą, którą przybyli.

– Dziękujemy ci chłopcze! – rzekł jeden z Flandryjczyków – nie wracaj tu już nigdy, bo mógłby cię spotkać taki los, jak owego śpiącego w podziemiach. Nie obudzi się on już nigdy, bo nie znał zaklęć, które by mu mogły zapewnić bezpieczny powrót. Nie zabieraj też złota, które wyniosłeś z podziemi. To zaczarowany skarb i nie przyniósłby ci szczęścia. Ale za swoje zasługi dostaniesz od nas trzysta dukatów. Więcej nie mamy z sobą, ale mniemam, że wystarczą one do końca życia tobie i twoim bliskim.

To rzekłszy Flandryjczyk wziął od Wymertałka złoto, dał mu pieniądze, a następnie wraz z dwoma towarzyszami usiadł na płaszczu, który uniósł się w przestworza. Wkrótce też zniknęli z oczu zdumionego młynarczyka.

Jakub nie był chciwy. Suma, którą otrzymał, wystarczyła mu w zupełności. Wrócił do rodzinnej wioski, ożenił się z Hanką i żył długo i szczęśliwie. Wkrótce przekonał się też, że zapłata Flandryjczyków była hojniejsza niż przypuszczał: otrzymane pieniądze miały taką właściwość, że w ten lub inny sposób zawsze do niego wracały. I to w tej legendzie jest najprawdziwsze, zważywszy, że jej bohater był człowiekiem energicznym i pracowitym. Prawdą jest także i to, że rzeczywiście w XIII w. Flandryjczycy zostali sprowadzeni na Dolny Śląsk ze swej ojczyzny Flandrii (dziś w granicach Belgii, Francji i Holandii), ale nie po to, by szukać złota – choć w owych i nie tylko w owych czasach trudnił się tym każdy kto mógł – lecz by podnieść kunszt tkactwa na Śląsku.